wtorek, 7 sierpnia 2012

Siedem grzechów głównych (6)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki jest dzisiaj Twój stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w ogóle?

Robert Rutkowski: Do własnego debiutu mam stosunek przerywany. Z pewnością nie jest to książka w moim odczuciu dobra, a tym bardziej taka, która wyznaczyła moją poetycką ścieżkę, bo ta po trzech książkach okazuje się być bardziej kręta niż się spodziewałem. W Niezobowiązującym spacerze po cmentarzu dziś najbardziej podoba mi się tytuł i może dwa, trzy wiersze. Resztę traktuję wyłącznie jako świadectwo rozwoju.

Myślę, że nie ma sensu przywiązywać zbyt dużej wagi do debiutanckiego tomiku, bo tak naprawdę poeta debiutuje każdą swoją kolejną książką, a może nawet każdym nowym wierszem, bo każdy wiersz zaczyna świat od nowa.

PG: Czy Twoim zdaniem możemy w Polsce jeszcze mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

RR: „Ogólnopolski obieg” zakłada szerokie grono odbiorców, a jak jest, powszechnie wiadomo. Krytykę literacką traktuję wyłącznie jako spotkanie trzech wrażliwości: twórcy, krytyka i czytelnika – nigdy jako coś wartościującego. Jeśli udaje się tym trzem wrażliwościom spotkać w jednej książce więcej niż raz, jest naprawdę dobrze.

Co do drugiej części pytania, to posłużę się takim case study: jakiś czas temu w drodze do pracy środkami komunikacji miejskiej byłem świadkiem rozmowy dwóch maturzystek. Wyglądała ona mniej więcej tak:
(1) Jaki temat wybrałaś sobie na ustną maturę z polskiego?
(2) Będę mówiła o biografii jako kluczu do odczytania twórczości Jana Kochanowskiego.
(1) A czemu nie weźmiesz czegoś ze współczesności?
(2) Ze współczesności? Przecież ja nic nie wiem o współczesności. Do tego nie ma książek.
Tak chyba powinna wyglądać definicja gorzkiego poczucia humoru, nie sądzisz?

PG: Czy w naszym kraju istnieją odrębne środowiska literackie, czy raczej mamy do czynienia z określonymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju, kojarzonymi wyłącznie z przynależnością geograficzną?

RR: Myślę, że jest i tak, i tak. Podział środowiskowy jest na pewno wygodny przy różnego rodzaju klasyfikacjach, historyczno-literackich statystykach czy próbach ogarnięcia tzw. współczesności, ale statystycznie rzecz biorąc ja i mój pies mamy po trzy nogi.

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy uprawnione jest, aby ich werdykty nazywać umownie „środowiskowymi”?

RR: „Obiektywny” to jedno z najbardziej absurdalnych słów, jakie słyszałem. Nie ma czegoś takiego jak obiektywizm. Trudno traktować przecież tak spotkanie kilku subiektywnych opinii, które nawet w jednym sosie zachowują własny wyrazisty smak. W takim kontekście każdy werdykt jest środowiskowy, nawet jeśli takie środowisko powstało wyłącznie na potrzeby przyznania takiej czy innej nagrody. Inna sprawa, że właściciele restauracji zapraszają do swoich kuchni kucharzy o podobnym do swojego, sprecyzowanym poetyckim smaku. Nie widzę w tym nic dziwnego, a tym bardziej złego.

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich jakieś nowe nazwiska?

RR: Myślę, że trochę za wcześnie na takie namaszczenia. Historia literatury pokazała niejednokrotnie, że potrafi być niezwykle przewrotna. Jeśli wierzyć słowom Byrona, że po pisarzu, który kształtuje smak swojego narodu najwybitniejszym bywa ten, który go psuje, można przypuszczać, że liczyć się będą ekstrema. Poezja letnia przetrwa być może na zaproszeniach ślubnych albo innych okolicznościowych kartach, ewentualnie w środowiskach akademickich jako ciekawostka, choć tutaj mam już dość duże wątpliwości.

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

RR: Mam wrażenie, że wyłącznie towarzyską.

PG: Jaka jest według Ciebie przyszłość poezji?

RR: Kolorowa. A dosłowniej mówiąc: obawiam się, że poezja w jej tradycyjnej formie prędzej niż później się wyczerpie, zmierzając w stronę multimedialnego przekazu.


* Robert Rutkowski (ur. 1978). Autor trzech zbiorów wierszy: Niezobowiązujący spacer po cmentarzu (Łódź 2002), Łowienie spod lodu (Rzeszów 2008) oraz Wyjście w ciemno (Łódź 2009). Publikował m.in. w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Kresach”, „Odrze”, „Pograniczach”, „Toposie” i „Tyglu Kultury”. Stały współpracownik Kwartalnika Literacko-Artystycznego „Arterie”, gdzie na łamach autorskiego cyklu Jeszcze zdarzają się wiersze ukazują się jego wywiady ze współczesnymi poetami. Współpracuje także z dwumiesięcznikiem literackim „Topos”. Tłumaczony na angielski i serbski. Mieszka w Łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz