niedziela, 24 czerwca 2012

Złoty Środek na wszystko



Tegoroczna VIII edycja kutnowskiego festiwalu „Złoty Środek Poezji” miała chyba najbardziej zwarty i atrakcyjny program spośród trzech poprzednich, w których dane mi było uczestniczyć. A wszystko to za sprawą Artura Fryza, niezwykle kompetentnego i pracowitego organizatora tego niewątpliwego wydarzenia na mapie polskiej poezji współczesnej. Nie da się przecenić pracy jaką corocznie wykonuje Artur, aby zapewnić swoim gościom i laureatom odbywającego się w ramach festiwalu konkursu na najlepszy debiut poetycki roku odpowiednią rangę i oprawę. Skalę tego przedsięwzięcia najpełniej może ocenić osoba, która dobrze zna Artura Fryza, i która zechce zaobserwować jego twarz tuż przed zakończeniem imprezy. Ujrzy na niej wtedy ogromne zmęczenie, ale i zasłużoną satysfakcję.

Co przede wszystkim zaskakiwało w tym roku? Odnowiony za ogromne pieniądze Kutnowski Dom Kultury (miejsce akcji) i dwa świetne koncerty na zakończenie programu: Fonetyki i Świetlików. A także dwa ciekawe i atrakcyjne spotkania autorskie poetów reprezentujących dwa odmienne pokolenia: Marcina Świetlickiego oraz Krzysztofa Karaska. Konkretne, merytoryczne, wyluzowane i ciekawe. Na szczęście w tym roku obeszło się bez paneli krytyczno-literackich odbywających się w trzydziestostopniowym upale, podczas których rozmawia się głównie o wszystkim i o niczym, zatem nie wnoszą nic do dyskusji o literaturze oprócz oczywistego znużenia temperaturą. Lepiej już posłuchać co poeci mają do powiedzenia zwłaszcza, jeśli przynajmniej jeden z nich jest obecnie jednym z najważniejszych polskich poetów współczesnych. A przy tej okazji poznać kilka niezłych wierszy, opowieści i anegdot.

Raczej nie przyciągało wzroku niezwykle skromne stoisko z książkami poetyckimi. Cóż, poeci obecni na festiwalu nie kupują tomików poetyckich, raczej się nimi między sobą wymieniają, zaproszeni na festiwal „oficjele” poezją interesują się w minimalnym stopniu, a młodzież nie ma na nią pieniędzy. Stąd sprzedaż konkretnego tytułu w ilości od 1 do 3 egzemplarzy stanowi ogólny standard, a dla takiego wyniku sprzedażowego nie warto czynić nadmiernych wysiłków. Jaki jest rynek, każdy widzi.

Turniej Jednego Wiersza tym razem nie przyniósł mi żadnej osobistej satysfakcji. Niemniej z niekłamanym zadowoleniem skonstatowałem sukcesy przyjaciół i znajomych: Izy Kawczyńskiej (jedno z czterech równorzędnych wyróżnień), Sławomira Płatka (jedna z dwóch równorzędnych III nagród) i Krzysztofa Kleszcza (jedna z dwóch równorzędnych II nagród). Nazwisk pozostałych laureatów nie zapamiętałem (mam nadzieję, że wkrótce pojawi się na stronie organizatora odpowiedni komunikat). W każdym razie wszystkich uwieczniłem na jednym ze zdjęć umieszczonych powyżej niniejszego tekstu.

W tym roku pojawiło się znacznie mniej poetów, którzy co prawda nie prezentowali swojej twórczości, ale często bywali festiwalowymi gośćmi. Stąd cała impreza zmieniła swój charakter – z „biesiadnej” na „kuluarową”. Cóż to znaczy? Ano to, że nie było tym razem wspólnego biesiadowania do wczesnych godzin rannych (jak to drzewiej nieraz bywało), ale zaledwie kilka chwil rozmowy w kuluarach między poszczególnymi punktami programu (z przerwą na krótki wypad z dawno nie widzianymi znajomymi na piwo i słynne naleśniki). Lecz wszystko ma swój urok – nawet wspominane z sentymentem hasło, tu wprowadzone w życie: „Nidy nie pisz wierszy po spożyciu alkoholu”.

Do osobistych pozytywnych wrażeń dołączam niezwykle miłą postać głównego laureata „Złotego Środka Poezji” – Karola Bajorowicza, autora „alteracji albo metabasis”, tak jak i ja późnego debiutanta, ale już z sukcesami (m.in. także tegoroczna nominacja do Silesiusa), z którym (jak wywnioskowałem to z naszej krótkiej, ale owocnej rozmowy), łączy mnie pewna wspólnota poglądów na poezję i środowisko poetów w ogóle. Trochę brakowało mi nieco szerszej prezentacji wszystkich laureatów, bo za wyjątkiem Karola (który mógł się zaprezentować podczas otwarcia muralu z jego wierszem) pozostałym przypadła rola przyjmujących gratulacje i odbierających nagrody (namówiłem Artura na  zaaranżowanie wspólnego z jurorami zdjęcia, ale to trochę według mnie za mało). To malutka łyżeczka dziegciu do wielkiej kadzi miodu, którą była organizacja tegorocznego kutnowskiego festiwalu. Na przyszłość wystarczy odrobinę przesunąć akcenty (przede wszystkim akcent czasowy) i będzie perfekcyjnie.

Z góry przepraszam, że tę relację zakończę na pisaniu o sobie. Warto było wziąć udział w kolejnej edycji Złotego Środka Poezji w Kutnie pomimo fizycznych katuszy, które przyszło mi doświadczać. Tak nagłego i dokuczliwego ataku choroby lokomocyjnej nie miałem już od dawna, choć cierpię na tę przypadłość od dziecka. Jeśli płyny ustrojowe mogą się w człowieku zważyć, zrobiły to. Zatem wszystko nabrało sensu – jeżeli poezja tego dnia nie dała mi rady, uszlachetniło mnie cierpienie. Mam tylko nadzieję, że na dłuższy czas…

PS: Pozdrowienia dla nieobecnej na festiwalu Oli Rzadkiewicz, współorganizatorki jego dotychczasowych edycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz