sobota, 30 czerwca 2012

Laureaci Nagrody Literackiej Gdynia 2012


Tegoroczną Laureatką Nagrody Literackiej Gdynia 2012 w dziedzinie poezji została Marta Podgórnik za tomik poezji zatytułowany „Rezydencja surykatek” (Biuro Literackie).

Pozostali Laureaci NLG:

- proza: Magdalena Tuli za „Włoskie szpilki”
- esej: Marian Sworzeń za „Opis krainy Gog”

Kapituła przyznała także Nagrodę Osobną Mieczysławowi Porębskiemu za książkę „Spotkanie z Ablem”.

Do Nagrody Literackiej Gdynia zgłoszono w tym roku 271 książek, spośród których ostatecznie nominowano piętnaście.

„Rezydencja surykatek” Podgórnik to zbiór wierszy i próz, wśród których czytelnik bez trudu rozpozna charakterystyczny język autorki, jego niepodrabialny styl i ton, gdzie czułość przeplata się z cynizmem, ból z drapieżnością, humor z pasją. „Ja lubię teksty żywe, czasem złowieszczo wykalkulowane, czasem ckliwe, śmieszne i straszne, momentami nudne, momentami zabierające w podróż rollercoasterem języka; zaskakujące dla samego autora. Pisanie to trochę układanie pasjansa; do rozkładu/układu potrzeba całej talii, nie da się go zrobić z samych serc czy kar" - deklarowała poetka w rozmowie z Joanną Mueller dla Przystani! Biura Literackiego.

niedziela, 24 czerwca 2012

Złoty Środek na wszystko



Tegoroczna VIII edycja kutnowskiego festiwalu „Złoty Środek Poezji” miała chyba najbardziej zwarty i atrakcyjny program spośród trzech poprzednich, w których dane mi było uczestniczyć. A wszystko to za sprawą Artura Fryza, niezwykle kompetentnego i pracowitego organizatora tego niewątpliwego wydarzenia na mapie polskiej poezji współczesnej. Nie da się przecenić pracy jaką corocznie wykonuje Artur, aby zapewnić swoim gościom i laureatom odbywającego się w ramach festiwalu konkursu na najlepszy debiut poetycki roku odpowiednią rangę i oprawę. Skalę tego przedsięwzięcia najpełniej może ocenić osoba, która dobrze zna Artura Fryza, i która zechce zaobserwować jego twarz tuż przed zakończeniem imprezy. Ujrzy na niej wtedy ogromne zmęczenie, ale i zasłużoną satysfakcję.

Co przede wszystkim zaskakiwało w tym roku? Odnowiony za ogromne pieniądze Kutnowski Dom Kultury (miejsce akcji) i dwa świetne koncerty na zakończenie programu: Fonetyki i Świetlików. A także dwa ciekawe i atrakcyjne spotkania autorskie poetów reprezentujących dwa odmienne pokolenia: Marcina Świetlickiego oraz Krzysztofa Karaska. Konkretne, merytoryczne, wyluzowane i ciekawe. Na szczęście w tym roku obeszło się bez paneli krytyczno-literackich odbywających się w trzydziestostopniowym upale, podczas których rozmawia się głównie o wszystkim i o niczym, zatem nie wnoszą nic do dyskusji o literaturze oprócz oczywistego znużenia temperaturą. Lepiej już posłuchać co poeci mają do powiedzenia zwłaszcza, jeśli przynajmniej jeden z nich jest obecnie jednym z najważniejszych polskich poetów współczesnych. A przy tej okazji poznać kilka niezłych wierszy, opowieści i anegdot.

Raczej nie przyciągało wzroku niezwykle skromne stoisko z książkami poetyckimi. Cóż, poeci obecni na festiwalu nie kupują tomików poetyckich, raczej się nimi między sobą wymieniają, zaproszeni na festiwal „oficjele” poezją interesują się w minimalnym stopniu, a młodzież nie ma na nią pieniędzy. Stąd sprzedaż konkretnego tytułu w ilości od 1 do 3 egzemplarzy stanowi ogólny standard, a dla takiego wyniku sprzedażowego nie warto czynić nadmiernych wysiłków. Jaki jest rynek, każdy widzi.

Turniej Jednego Wiersza tym razem nie przyniósł mi żadnej osobistej satysfakcji. Niemniej z niekłamanym zadowoleniem skonstatowałem sukcesy przyjaciół i znajomych: Izy Kawczyńskiej (jedno z czterech równorzędnych wyróżnień), Sławomira Płatka (jedna z dwóch równorzędnych III nagród) i Krzysztofa Kleszcza (jedna z dwóch równorzędnych II nagród). Nazwisk pozostałych laureatów nie zapamiętałem (mam nadzieję, że wkrótce pojawi się na stronie organizatora odpowiedni komunikat). W każdym razie wszystkich uwieczniłem na jednym ze zdjęć umieszczonych powyżej niniejszego tekstu.

W tym roku pojawiło się znacznie mniej poetów, którzy co prawda nie prezentowali swojej twórczości, ale często bywali festiwalowymi gośćmi. Stąd cała impreza zmieniła swój charakter – z „biesiadnej” na „kuluarową”. Cóż to znaczy? Ano to, że nie było tym razem wspólnego biesiadowania do wczesnych godzin rannych (jak to drzewiej nieraz bywało), ale zaledwie kilka chwil rozmowy w kuluarach między poszczególnymi punktami programu (z przerwą na krótki wypad z dawno nie widzianymi znajomymi na piwo i słynne naleśniki). Lecz wszystko ma swój urok – nawet wspominane z sentymentem hasło, tu wprowadzone w życie: „Nidy nie pisz wierszy po spożyciu alkoholu”.

Do osobistych pozytywnych wrażeń dołączam niezwykle miłą postać głównego laureata „Złotego Środka Poezji” – Karola Bajorowicza, autora „alteracji albo metabasis”, tak jak i ja późnego debiutanta, ale już z sukcesami (m.in. także tegoroczna nominacja do Silesiusa), z którym (jak wywnioskowałem to z naszej krótkiej, ale owocnej rozmowy), łączy mnie pewna wspólnota poglądów na poezję i środowisko poetów w ogóle. Trochę brakowało mi nieco szerszej prezentacji wszystkich laureatów, bo za wyjątkiem Karola (który mógł się zaprezentować podczas otwarcia muralu z jego wierszem) pozostałym przypadła rola przyjmujących gratulacje i odbierających nagrody (namówiłem Artura na  zaaranżowanie wspólnego z jurorami zdjęcia, ale to trochę według mnie za mało). To malutka łyżeczka dziegciu do wielkiej kadzi miodu, którą była organizacja tegorocznego kutnowskiego festiwalu. Na przyszłość wystarczy odrobinę przesunąć akcenty (przede wszystkim akcent czasowy) i będzie perfekcyjnie.

Z góry przepraszam, że tę relację zakończę na pisaniu o sobie. Warto było wziąć udział w kolejnej edycji Złotego Środka Poezji w Kutnie pomimo fizycznych katuszy, które przyszło mi doświadczać. Tak nagłego i dokuczliwego ataku choroby lokomocyjnej nie miałem już od dawna, choć cierpię na tę przypadłość od dziecka. Jeśli płyny ustrojowe mogą się w człowieku zważyć, zrobiły to. Zatem wszystko nabrało sensu – jeżeli poezja tego dnia nie dała mi rady, uszlachetniło mnie cierpienie. Mam tylko nadzieję, że na dłuższy czas…

PS: Pozdrowienia dla nieobecnej na festiwalu Oli Rzadkiewicz, współorganizatorki jego dotychczasowych edycji.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rzecz Tuwimowska - spotkanie kultur


Stowarzyszenie Dolina Pilicy zaprasza do wzięcia udziału w spektaklu poetycko-muzyczno-plastycznym pn. „Rzecz Tuwimowska”, który odbędzie się 23 czerwca 2012 r. o godzinie 18.00 w wigilię św. Jana, w Inowłodzu na terenie Ośrodka Sportu i Rekreacji nad Pilicą.

piątek, 15 czerwca 2012

Tomaszów cały w Kleszczach


Czy można jeszcze coś dodać istotnego do relacji ze spotkania autorskiego poety, którego twórczość zna się „na wylot”, ponieważ samemu jest się poetą poniekąd „towarzyszącym” od tak dawna, że mowa jest właściwie nie tylko o „przyjaźni poetyckiej”, ale w ogóle o przyjaźni jako takiej? To trudne, ale nie niemożliwe. Na dzisiejszym spotkaniu Krzysztofa Kleszcza w Tomaszowie Mazowieckim pojawiła się jak dla mnie nowa jakość za sprawą prowadzącego spotkanie Piotra Groblińskiego, który podszedł do tematu nie tylko jako wydawca i redaktor promujący nowość wydawniczą z własnej „stajni”, ale przede wszystkim jako dociekliwy krytyk. W tym podejściu widać było zarówno element pozytywnej prowokacji mającej na celu pewien rodzaj głębszego rozpoznania poetyki Krzysztofa, jak również chęć zdynamizowania atmosfery i przebiegu samego spotkania. Uważam, że tak ułożona strategia promowania „Przecieków z góry” sprawdziła się – dzięki wspólnym wysiłkom – prowadzącego i samego autora. Nie zawiodła publiczność, która pojawiła się w przyzwoitym standardzie około 30 osób i za przyczyną głównych „aktorów” tego literackiego wydarzenia, jak i przy skromnym udziale piszącego te słowa mogła po raz kolejny przekonać się, że 1,5 godziny dobrowolnie spędzone z poezją współczesną nie było czasem zmarnowanym.

czwartek, 14 czerwca 2012

Bysławek: suplement

Raz jeszcze o naszym wspólnym (z Jerzym Hajdugą) spotkaniu autorskim w Bysławku. Tym razem z innego, mniej subiektywnego punktu widzenia w foto-relacji Magdaleny Bąk: „Ostatniego dnia warsztatów odbyło się spotkanie autorskie dwóch innych artystów: Piotra Gajdy i Jerzego Hajdugi. Spotkanie poprowadził krakowski poeta, Grzegorz Wołoszyn. Na uwagę zasługuje miejsce wydarzenia: odbyło się w bysławskiej oranżerii Sióstr Miłosierdzia Bożego, u stóp kościoła i klasztoru, w otoczeniu bujnego ogrodu. Był to bardzo ziemski i przewrotny hortus conclusus, gdzie o poezji rozmawiano w sposób naturalny i niewymuszony. Kolejny raz doszło do spotkania dwu odmiennych poetyk, dwóch różnych poetów, którzy, pomimo różnic, potrafili prowadzić poetycki dialog”. Z całym tekstem i dokumentacją fotograficzną zjazdu można zapoznać się na stronie Poetów po Godzinach tutaj.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

„Piątka" z Orfeusza


W dniu 10 czerwca jury I edycji Nagrody im. K. I. Gałczyńskiego ORFEUSZ za najlepszy tom poetycki roku, w składzie: Jan Stolarczyk (przewodniczący), Tomasz Burek, Krzysztof Kuczkowski, Ewa Lipska i Feliks Netz , spośród dwudziestu nominowanych wcześniej do nagrody książek, wyłoniło finałową piątkę, na którą złożyły się 3 pozycje wydane przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu i 2 wydane przez Biuro Literackie:

Przemysław Dakowicz, Place zabaw ostatecznych, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011,

Krzysztof Karasek, Wiatrołomy, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011,
Wojciech Kudyba, Ojciec się zmienia, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu , Sopot 2011,
Jacek Łukasiewicz, Stojąca na ruinie, Biuro Literackie, Wrocław 2011,
Janusz Styczeń, Furia instynktu, Biuro Literackie, Wrocław 2011.

Autora zwycięskiego tomu poznamy 7 lipca podczas uroczystej gali wręczenia nagrody w Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu. 

niedziela, 10 czerwca 2012

Słowo stało się ciałem

Ponad trzysta kilometrów w jedną stronę – tak daleko uciekłem od wszechobecnego Euro-hałasu. W idealnie wstępującą w krajobraz ciszę – w Bory Tucholskie. Do przyjaznego środowiska, którego homeostazę tworzy subtelna relacja pomiędzy autorem i czytelnikiem, a z „barwą” naturalnego otoczenia „kłóci się” jedynie otwarta książka poetycka, która pochodzi z innego niż przyrodniczy porządku. Wspólne, wraz z księdzem Jerzym Hajdugą spotkanie autorskie w Klasztorze Sióstr Miłosierdzia w Bysławku, było dla mnie pewnym wyzwaniem: jeżeli już Pan Bóg wyrobił mojej duszy członkowską kartę, to podług moich dotychczasowych świadectw, jest to karta wstępu do piekła, zaś w najlepszym przypadku – do czyśćca. Lecz towarzyszyła mi nadzieja, że nasz Stwórca mimo wszystko bardziej miłuje nawróconego grzesznika aniżeli, dajmy na to, dewocyjną sąsiadkę. Od razu rozwieję moje wczorajsze wątpliwości – sobotnie spotkanie nie miało nic z kółka różańcowego (z kółka wzajemnej adoracji tym bardziej) – stało się natomiast spotkaniem autorów z czytelnikami. Jerzy i ja pełniliśmy tego dnia wyłącznie nasze role – on poety, a w życiu codziennym także i pasterza; ja rolę poety niekiedy pilnie potrzebującego pasterza, a przynajmniej jakiegoś dobrego przewodnika – reszta była wyłączną zasługą organizatorów i prowadzącego spotkanie Grzegorza Wołoszyna oraz odbiorców naszego „poetyckiego urobku”. Merytoryczne pytania, odpowiedni poziom dyskusji poparty dogłębną lekturą książek sprawiły, że każdy z nas mógł zmierzyć się z bezcennym dla autora szerszym kontekstem własnej twórczości, na który oprócz obiegu krytyczno-literackiego składa się odbiór czytelniczy. Warto wspomnieć, że Bysławek bynajmniej nie był dziełem przypadku. Jeszcze w styczniu, w trakcie mojego wspólnego z Rafałem Gawinem, Marcinem Jurzystą i Maciejem Robertem wieczoru autorskiego w Instytucie Mikołowskim, zostałem zaproszony przez Renę – spiritus movens „Poetów po Godzinach” – na zjazd grupy poetyckich zapaleńców wywodzących się z portalu „Poezja Polska”, z pasją organizujących nie tylko spotkania z poezją, ale również warsztaty poetyckie i teatralne w rozmaitych urokliwych miejscach rozsianych na terenie całej Polski. Tegoroczne Bory Tucholskie były ich „nastym” z kolei spotkaniem, a w roku ubiegłym gościli u siebie m.in. Rafała Gawina i Jakobe Mansztajna.  W tym roku, dzień wcześniej swój wieczór autorski miał tu Sławomir Płatek i Jarosław Trześniewski-Kwiecień. Zatem słowo dane w styczniu, stało się ciałem w czerwcu…

środa, 6 czerwca 2012

Gdzie Rzym i Krym


Po raz pierwszy zdarza mi się recenzować twórczość kompletnie nieznanej mi grupy – i trochę po dyletancku – nie zamierzam sprawdzać, co jest do znalezienia na temat Pull No Punches w necie. Wystarczy mi jedna, jedyna wskazówka: zespół pochodzi z Italii, ale na szczęście nie jest przedstawicielem Italo-Disco. Przy okazji tej skąpej informacji, od razu przychodzi mi na myśl pewna historia: kilkanaście lat temu, na skutek zbiegu nieznanych mi bliżej okoliczności w sali tomaszowskiego kina „Włókniarz” odbył się koncert włoskiej grupy – Prima  Linea (albo Primera Linea – pamięć zawodzi). Pojawiła się na nim zaledwie garstka słuchaczy, których można było policzyć na palcach. Włosi zagrali wtedy z czadem, udanie łącząc „power” z fajną melodyką. W ich muzyce było coś z RATM, coś z RCHCP i jakaś niesamowita progresja.

Kto wtedy nie był na tym koncercie, niech żałuje, tak jak pożałuje każdy, kto nigdy nie posłucha płyty Pull No Punches „Shooting Stars and Marshmallow”. Już pierwsze takty „2.43” przekonują, że mamy tu do czynienia z grupą usytuowaną gdzieś pomiędzy grunge a post rockiem. Cechą charakterystyczna tej muzyki jest dbanie o melodię i odpowiednio rozłożone akcenty kompozycyjne podparte wykonawczą sprawnością. Zakres podobieństw jest ogromny. Od Ocean Colour Scene po Dave Matthews Band w hipnotycznym „Breaker”. „Sometimes” praktycznie mógłby znaleźć się na każdym albumie takich grup z lat dziewięćdziesiątych, jak Soul Asylum, Blind Melon, Stone Temple Pilots.  Nieco mocniejszy „Myself”, ballada „Hate and Love” dowodzą, że Pull No Punches to zespół grający muzykę na światowym poziomie. Zupełnie nie spóźnioną, jeśli brać pod uwagę współczesne gatunkowe normy. „Hate and Love” może mierzyć się z każdą piosenką, także i w tym przypadku, gdyby musiała rywalizować, z którymś z przebojów Kings of Leon.

„Mr. Driver” ma rewelacyjny „flow” i ten charakterystyczny grunge’owy „wokal z tłumikiem”, co jakiś czas przełamywany gitarowymi interwałami. Gdyby został zaśpiewany nieco mrocznej, zagrany o kilka strojów niżej nie uwierzylibyście, że tego nie gra Alice In Chains. „Yesterday and Tomorrow” to kolejna ballada na „Shooting Stars…”, którą powinno się słuchać z zamkniętymi oczami. Nie potrzeba dużo wyobraźni, żeby pomyśleć, iż natknęliśmy się na jakąś nieznaną kompozycję Jeffa Buckleya. Chociażby to pokazuje klasę wokalisty, swobodnie poruszającego się po różnych stylistykach. „Yesterday and Tomorrow” to tylko jego głos i dźwięki akustycznej gitary…„Bleed” spodoba się każdemu, kto uwielbia motorykę i wyraziste riffy. Wokalista „pieje” jak należy, muzycy napędzają się wzajemnie, acz delikatnie, jakby nad ich „pędem” unosi się duch dawno zapomnianego i odrobinę zbyt przebojowego Billy’ego Idola. Na tym tle „Waking Up” wzrusza, bo cofa nas do czasów kraciastych koszul i MTV. Zanim zacznie się „Soul to Squeeze” pamięć mamy już całkiem odświeżoną i wraca do nas podejrzenie, że w tym utworze musiał maczać palce genialny Dave z dalekiego RPA.

Mając w pamięci poziom, który na żywo zaprezentował przed laty zespół Prima Linea (kilka lat temu natrafiłem na ich Ep-kę, ale chulerka, przegapiłem sprawę), nie ma miejsca na zdziwienie, że muzyka Pull No Punches znacznie odbiega in plus od tzw. „średniej krajowej”. Gdyby ktoś powiedział mi, że to nieznany zespół z okolic Seattle, albo Johannesburga, uwierzyłbym bez problemu. I to się muzykom chwali, to się liczy.

PS. Z ostatniej chwili, a właściwie prosto z allegro – wzbogaciłem się o kompakty kolejnych Włochów – Absinthe, Never2late, Anderson i Fallingice.


Pull No Punches, „Shooting Stars and Marshmallow”. SFEM – The Lads Productions

wtorek, 5 czerwca 2012

Budzy w Łodzi


Warto zauważyć to wydarzenie. Choćby ze względu na jego atrakcyjność – „naga” poezja w większości przypadków odnoszących się do masowej pamięci, „przegra” z muzyką i tekstem, lub z obrazem i tekstem. Poezja raczej nie przebije dobrej piosenki, klipu, czy filmu. Nawet doskonały wiersz w rodzaju „Poematu dla licealistek” Cezarego Domarusa, swoją artystyczną ekspresją nie zrówna się z takim „Black Eyed” Placebo, „Sing for Absolution” Muse i „Echoes” The Klaxons mimo, że posiada nieporównywalnie lepszy tekst. Stąd wzięły się m.in. pomysły na Andrzeja Sosnowskiego & Chain Smokers, repertuar Świetlików, Kutabuka  Nowaczewskiego, Nogi i Stromskiego, Babu Króla Bajzla i Budynia, płytę duetu Kopyt/Kowalski oraz akcje w rodzaju „nakręć wiersz”. I bardzo dobrze.

W to, co napisałem tytułem pobieżnego wstępu, świetnie wpisuje się spotkanie autorskie Tomasza Budzyńskiego (Armia, 2TM2,3, Budzy i Trupia Czaszka, ), które odbędzie się 14 czerwca 2012 roku o godzinie 18.00 w Śródmiejskim Forum Kultury – Dom Literatury w Łodzi, w ramach promocji jego książki pt. „Soul Side Story”, której z kolei towarzyszyć będzie promocja filmu „Podróż na Wschód”. Bilety w cenie 10 zł. do nabycia w ŚFK.

„Soul Side Story" to literacka i poetycka autobiografia Tomasza Budzyńskiego. Ponad 400 stron bogato ilustrowanych unikalnymi zdjęciami. Dołączony jest do niej pełnometrażowy film „Podróż na Wschód" w reżyserii Tomasza Budzyńskiego i Łukasza Jankowskiego. Główną rolę gra w filmie zespół Armia i muzyka, a scenariusz oparty jest o nowelę Stefana Grabińskiego „Maszynista Grot". Film miał swoją premierę podczas 11. Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

niedziela, 3 czerwca 2012

Makatka z bluesowym motywem


Zdawałoby się, że w kwestiach dotyczących muzyki rockowej już nic nas nie może zaskoczyć; wszystko jest jasne, hierarchia ustalona i przeliczona na czas antenowy, a rockowe style odpowiednio skatalogowane i poukładane w szufladkach. Okazuje się, że jednak nie, skoro powstają próby zawierające muzyczne „hybrydy” w postaci łączenia bluesa z kabaretem. Owszem, wcześniej pojawiały się podobne estetycznie założenia; wystarczy przypomnieć sobie Big Cyca, Atrakcyjnego Kazimierza, czy zwłaszcza (jeśli myślimy o bluesie) – Shakin’ Dudi. Lecz w wymienionych przypadkach środek ciężkości był skierowany w stronę pastiszu i bytności na mainstreamowych listach przebojów, jeśli zaś chodzi o grupę Blues Flowers, to wciąż jest blues a nie karykatura bluesa mimo, że muzyka została zaopatrzona w teksty o wyraźnie kabaretowej prominencji. Stąd, nie wywołuje zdziwienia fakt, że płyta „Smacznego!” została nominowana w roku 2009 do muzycznego Fryderyka w kategorii bluesowa płyta roku.

Do dobrej zabawy (i tu napotykamy na pewien paradoks, bo blues kojarzony jest zwykle ze smutnymi pieśniami), zaprasza już sama okładka albumu, przedstawiająca sielankową makatkę, jedną z tych które nasze babcie – idealne gospodynie domowe – wieszały nad swoimi kuchniami opalanymi węglem. Smacznego! Oj, będzie smacznie! Zwłaszcza, że serwowane na albumie dania muzyczne są niezwykle urozmaicone; rozciągają się gatunkowo gdzieś między szantami (Heja, hej, blues bardzo stary!”), żołnierskimi balladami („Od zachodu wietrzyk poziewuje”), a nawet muzyką gospel („Flaczki zakrzewskie blues”). Jarosław „Jaromi” Drażewski, autor tekstów to uważny obserwator rzeczywistości. Stworzyć gospel o ulubionej potrawie serwowanej w restauracji „Pod Sosną”, z zabawnym motywem zaczerpniętym z autentycznej historii; kciukiem kelnerki umoczonym w podawanej potrawie, to prawdziwa sztuka nie tylko bluesowej interpretacji (ozdobą tej kompozycji są ponadto żeńskie chórki i partia hammonda w wykonaniu Bartłomieja Szopińskiego).

„Ballada słodka” przywodzi na myśl dokonania Nocnej Zmiany Bluesa, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę zaśpiewaną „a la barytonem” partię wokalną Jacka Siciarka. No i to w niej po raz pierwszy pojawiają się cudowne, klasyczne partie saksofonu tenorowego w wykonaniu Adama Wenta. Nieco wcześniej zetkniemy się z folkowym „Bluesem o Rawie”, w którym Blues Flowers wokalnie wspomaga Magda Piskorczyk. W świetnym „Bluesie denuncjatora” leniwie kołysze nas kontrabas Grzegorza Nadolnego, a kompozycja jest niezwykle przestrzenna, ze stylowo brzmiącymi gitarami, jakby ich brzmienie zostało zarejestrowane na meksykańskich bezdrożach. W „Bluesie o Zenonie L.”, tym razem wokalnie udziela się Joanna Kołaczkowska, znana z kabaretu Hrabi. Zresztą na albumie Blues Flowers role muzyków i zaproszonych gości zostały kompletnie pomieszane (w „Akordeoniście obertasie siarczystym” wokalistą jest akordeonista zespołu Henryk Szopiński). „Żółte buciki” charakteryzują się „rozgadanym”, „jazzującym” dialogiem gitar, hammonda i perkusji oraz krótkim solem kontrabasu. Zaraz po nich natrafiamy na urocze „W pamiętniku Cię zapiszę”;  blues w klimatach Tadeusza Nalepy, z wokalem interpretacyjnie zbliżonym do wykonań nieodżałowanej Miry Kubasińskiej (tu ponownie Magda Piskorczyk, obok niej ponownie prawdziwy popis daje Adam Went w genialnej partii saksofonu).

Muzycy z lubością co rusz puszczają do nas „oczko”, a to w „Jaromirze z Kościana”,  innym razem w „Limeryków o Cielaku ciągu dalszym”, i śpiewają z ukontentowaniem: „A ja, czyli Jaroma z Kościana/ Wprost uwielbiam grę Cielaka, tego szatana/ Bo na harmoszce tak gada/ Że kopara opada”. Dodajmy, że wspomnianą „harmoszkę” można usłyszeć zarówno w tym utworze, jak i w „A co tam słychać w Wyrzysku?” (także tam, „opiewanego w pieśniach” Michała „Cielaka” Kielaka  w roli wokalisty). Na sam koniec płyty otrzymujemy „Kaszankę blues” (dobra tylko na gorąco) oraz „Balladę słodką (wersję klasy B)”, pieśni wprost idealne, bo kojące stan towarzyszący przejedzeniu i przepiciu na dowolnym festynie bądź na grillu. W przypadku „Smacznego!” nic więcej nie da się już zmieścić (w żołądku); koniecznie wypada zagłosować na pikniku wyborczym trzy razy na „tak”: Flowers Records, Blues Fowers, Blues Power!

Blues Flowers, „Smacznego!”. Flower Records

sobota, 2 czerwca 2012

Łodzianin laureatem Nagrody PTWK


Dwa dni temu (31 maja) w Pałacu Staszica w Warszawie wręczono nagrody w XI Konkursie Literackim organizowanym przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek i Bibliotekę Raczyńskich. W kategorii „poezja" nagrodę zdobył Maciej Robert za tomik „Collegium Anatomicum" wydany przez WBPiCAK. Nominowane w tej kategorii były też książki: „Mimikra" Łukasza Jarosza oraz „Place zabaw ostatecznych" Przemysława Dakowicza, drugiego w tym zestawie Łodzianina. Maciek Robert jest autorem dwóch książek poetyckich: „Pora deszczu” i „Puste pola”, zajmuje się także krytyką literacką i filmową. Serdeczne gratulacje!