I tak oto wpisałem się w żmudny
proces dodawania słowa poetyckiego do menu
Pabianic. Padał deszcz, było zimno, pod nogami chlupotało błoto. Jeśli tego
popołudnia ktoś miał na uwadze jakąkolwiek strawę, myślał wyłącznie o talerzu
parującej zupy przed nosem. Stąd, kiedy wracałem z Pabianic po pokonaniu w rzęsistej
ulewie i w szybko zapadających ciemnościach ponad 100 km w obie strony, nie
nastawiłem nawet radia, gdyż dręczyło mnie to – co jak mawiają – głodny ma na
myśli; proste pyt(d)anie: czy było warto czytać wiersze dla kilku zaledwie osób,
kiedy całe miasto skryte w domowych pieleszach suto jadło w tym czasie? Warto! Choćby
w imię podsycania głodu…
15.04.2012 r. Kawiarnia Artystyczna MOK, Pabianice
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz